We wtorek w USA trawiono ostrzeżenie o możliwym obniżeniu ratingu wyemitowane przez agencję Standard & Poor’s pod adresem 15 państw Eurolandu oraz umieszczenie przez nią również w tym gronie funduszu EFSF.
W USA gracze przez długi czas byli w sytuacji obserwujących szklankę do połowy pustą lub do połowy pełną. Uważali, że jest do połowy pełna wybierając sobie z zestawu różnych informacji te dobre.
Zachowanie rynku akcji było prawdopodobnie sporym zaskoczeniem dla wielu inwestorów. Poziom wyprzedania rynków oraz pesymizmu inwestorów pod koniec poprzedniego tygodnia był już tak duży, że zgodnie z teorią rynki musiały zmienić trend.
Po szaleńczych, środowych zwyżkach czwartkowa sesja zapowiadała się w USA na spokojną. Trudno oczekiwać, żeby indeksy nadal rosły z tą dynamiką lub, żeby nastroje z dnia na dzień zmieniały się o 180 stopni.
We wtorek gracze amerykańscy przez długi czas mieli problem z wyborem kierunku.
W USA sesja rozpoczęła się podobnie jak w Europie, czyli euforią. Podczas weekendu dowiedzieliśmy się, że Amerykanie wydali w „Czarny Piątek najwięcej w historii i o 6,6 proc. więcej niż rok temu.
W piątek sesja w USA kończyła się o 19.00, co zmniejszało jej znaczenie prawie do zera. Dużo mówiło się o początku sprzedaży świątecznej w USA (realne dane dopiero w poniedziałek), a tłumy walące do sklepów poprawiały nastroje. Poprawiały jednak jedynie na początku sesji.
W USA nadal w środę najważniejsze było to, co działo się przed sesją w Europie. Interesujące było to, że europejskie nieszczęścia, które poniżej podsumuję, nie doprowadzały do istotnych spadków indeksów na giełdach europejskich.
W USA, po poniedziałkowej sesji, superkomitet Kongresu ds. redukcji deficytu poinformował, że nie doszedł do porozumienia w sprawie sposobu redukcji długu.
W USA czwartek był dniem próby. Chodziło o sprawdzenie, czy chłodny prysznic, który sprawiła bykom w środę agencja ratingowa Fitach, ma bardziej trwały wpływ na nastroje. Opinie agencji ratingowych w szybkim tempie tracą na znaczeniu, co mogło już w czwartek doprowadzić do poprawy nastrojów.
W USA środowa sesja odbywała się według podobnego scenariusza jak sesja wtorkowa. Przed zakończeniem sesji w Europie na rynku panowały raczej minorowe nastroje, mimo tego, że opublikowane amerykańskie dane makro były dla byków korzystne. Po zakończeniu europejskiej sesji nastroje zaczęły się poprawiać.
We wtorek w USA widać było jak na dłoni sytuację typu „osiołkowi w żłobie dano … w jeden owies w drugi siano”.
W środę w USA gracze nadal patrzyli na to, co działo się w Europie, a dokładnie mówiąc we Włoszech. Wpływ śmiesznego pretekstu w postaci zapowiadanej rezygnacji premiera Silvio Berlusconiego zniknął już wczesnym rankiem.
W USA gracze we wtorek nadal wpatrywali się w to, co działo się w Europie. Było to tym bardziej trendotwórcze, że kalendarium było puste.
W czwartek w USA rynki zostały zarażone grecką gorączką. W Europie byki szalały, bo wszystko wskazywało na to, że referendum w Grecji nie odbędzie się. Premier Grecji pod naciskiem swoich kolegów z rządzącej partii PASOK zaczął się wycofywać.
W środę w USA nadzieje graczy skupiły się na posiedzeniu FOMC i przed-szczycie G-20, gdzie premier Grecji miał tłumaczyć się ze swoich decyzji.
We wtorek giełdy europejskie rozpoczęły dzień ponad trzyprocentowymi spadkami. Gracze byli bardzo zaskoczeni zapowiedzią referendum w Grecji.
W środę również w USA w centrum uwagi były oczywiście znowu szczyty przywódców strefy euro i Unii Europejskiej, które miały przyjąć plan antykryzysowy. Przed sesją bykom pomogła publikacja danych makro.
Wtorek był dniem przed szczytem UE, na którym miał zostać przyjęty plan antykryzysowy.
W poniedziałek amerykańscy gracze nadal tryskali optymizmem. W kalendarium, nie było praktycznie żadnych publikacje makro, ani raportów kwartalnych ważnych dla rynku spółek.
Graczom w głowie się nie mieściło, że takie zmasowane narady polityków mogą nie wyprodukować korzystnego dla byków komunikatu.
W czwartek giełdy amerykańskie miały do wyboru: skorzystać z niezłych danych makro i całkiem pozytywnych raportów kwartalnych spółek, czy obawiać się europejskich zawirowań.
W USA środowa sesja była testem na odporność rynku na złe informacje. Jak pamiętamy we wtorek to artykuł w "The Guardian" (o zgodzie na zlewarowanie EFSF do 2 bln euro) znacznie zwiększył skalę wzrostów indeksów.
Już w poniedziałek widać było, że w USA byle impuls może doprowadzić do realizacji zysków. Okazało się, że było tych impulsów całkiem dużo.
Piątek na rynkach amerykańskich od początku zapowiadał się na byczy dzień. Po czwartkowej sesji wyniki opublikował Google. Były lepsze od oczekiwań i cena akcji szybko rosła.
W USA zachowanie graczy pokazywało w środę, że trudno będzie bez dodatkowych, mocnych impulsów doprowadzić do dalszych zwyżek indeksów, które już (szczególnie NASDAQ) dotykały poważnych oporów. Informacje z Europy nie zachęcały do kupna akcji, a jednak obóz byków się nie poddał. Sygnalizuje to, że rynek jest bardzo silny.
W USA na rynkach nadal panowały doskonałe nastroje. O bardzo słabym raporcie Alcoa szybko zapomniano, co zresztą było do przewidzenia.
W USA wtorkowe kalendarium było znowu puste. Czekano na publikację raportu kwartalnego Alcoa, co jest nieoficjalnym początkiem publikacji raportów kwartalnych przez amerykańskie spółki.
W piątek wszyscy gracze na całym świecie czekali przede wszystkim na raport z amerykańskiego rynku pracy. Okazało się jednak, że to nie on (o tym niżej) grał pierwsze skrzypce.
W czwartek na rynki amerykańskie kolejny raz wpływały przede wszystkim nastroje przeniesione z Europy. Pojawiło się wiele wypowiedzi, które zdecydowanie pomagały bykom.