W środę rynki amerykańskie czekał sprawdzian. Sprawdzeniu podlegało to, czy kończący wtorkową sesję atak byków był wypadkiem przy pracy, czy też był czymś poważniejszym.
W USA gracze mieli od początku sesji problem, bo europejska przecena zdecydowanie pomagała niedźwiedziom. W Europie nadal wszystko kręciło się wokół Grecji i sektora bankowego, a politycy tańczyli swój chocholi taniec nie potrafiąc zdobyć się na radykalne działania. Poza tym problemy belgijskiej Dexii (wynikają z zaangażowania w dług Grecji) i obniżenie prognoz przez Deutsche Bank też szkodziło bykom.
Poniedziałkowe zachowanie rynków amerykańskich było naprawdę niepokojące. Publikowane raporty makro były wyraźnie lepsze od oczekiwań, a jednak indeksy giełdowe spadały.
Po środowej przecenie (w ostatniej godzinie sesji) gracze w USA mieli od początku dnia chęć na skorygowanie swoich środowych decyzji. Pomagało im to, że w Europie panował optymizm, czwartek był dniem tuż przed końcem kwartału, a dane makro były niezłe.
W USA wtorkowa sesja nie była równie euforyczna jak ta europejska. W Europie indeksy wzrosły po blisko sześć procent, a w USA tak dobrze nie było, chociaż optymizm przez kilka godzin był też zadziwiający.
W USA, po piątkowej obronie sierpniowego wsparcia, byki miały szansę na poprowadzenia indeksów dużo wyżej, ale nie było to proste.
Piątek był w USA dniem po dwóch trzyprocentowych przecenach i po obronie w czwartek poważnego wsparcia z sierpnia. Był też dniem bez danych makro.
Czwartek w USA rozpoczął się źle. Potem z kolejnych informacji powstała mieszanka, która zmuszała do wyprzedaży aktywów. Od rana przecena (na granicy paniki) trwała w Europie.
W USA inwestorzy czekali w środę przede wszystkim na komunikat FOMC, ale były też i inne czynniki wpływające na zachowanie rynków.
We wtorek w USA, podobnie jak w Europie, zlekceważono obniżenie ratingu Włoch. Zlekceważono też obniżenie przez MFW prognoz wzrostu dla gospodarki globalnej (w tym dla USA). MFW twierdzi, że gospodarka światowa weszła w niebezpieczną nową fazę. Jeszcze dwa tygodnie temu takie prognozy doprowadziłyby do przeceny.
W poniedziałek Amerykanie trafili na znowu spanikowanych europejskich inwestorów. Kolejne pogłoski o możliwym szybkim bankructwie Grecji szkodziły bykom.
W USA decydujące o przebiegu sesji wydarzenie miało miejsce pół godziny przed rozpoczęciem sesji. Doprowadziło do euforii w Europie i wpłynęło na zachowanie wszystkich rynków.
Pomagały bykom zapewnienie polityków (szczególnie kanclerz Merkel, ale i prezydenta Sarkozego) twierdzących, że zrobią wszystko, żeby uratować strefę euro (to jest oczywiste, ale to wcale nie znaczy, że uratują Grecję).
W poniedziałek gracze na rynkach europejskich mogli ucieszyć się (co nieco enigmatyczną) obietnicą, którą ministrowie finansów oraz bankierzy centralni grupy G7 złożyli w sobotę. Chodzi o mocną i skoordynowaną reakcję na kryzys.
W USA nie poznaliśmy w piątek reakcji na plan Baracka Obamy. Nie powalał on zdecydowanie na kolana, ale był większy o 50 procent od oczekiwań, więc z pewnością nie prowokował do sprzedaży akcji. Całą uwaga Amerykanów skupiła się jednak na Europie.
W USA rynki czekały w czwartek na dwa wystąpienia: Bena Bernanke, szefa Fed i Baracka Obamy, prezydenta USA.
Niewiele da się powiedzieć o środowej sesji na rynkach amerykańskich. Zresztą dokładnie to samo można powiedzieć o rynkach europejskich. Na pozór widzieliśmy na rynkach akcji euforię.
We wtorek Amerykanie wrócili po trzydniowym weekendzie i trafili na rynki, na których panował strach.
W USA pierwszy dzień miesiąca często pomaga bykom, bo fundusze angażują świeże pieniądze. Tym razem jednak tak nie było.
W środę amerykańskie byki miały wszystko po swojej stronie. Koniec miesiąca, czyli window dressing, nieco lepsze od oczekiwań dane makro, zapowiedzi prezydenta Baracka Obamy.
W USA w czwartek rozpoczęło się sympozjum Fed w Jackson Hole, ale wszyscy gracze czekali na piątkowe wystąpienie szefa Fed. Cześć z nich postanowiła na wszelki wypadek zrealizować dwudniowe, całkiem spore zyski (blisko 5 procent na S&P 500), co było całkiem zrozumiałe.
Wiadomo było, że w USA byki wykorzystają każdą okazję, żeby przed sympozjum Fed podnieść indeksy. Nie udał się tego zrobić w poniedziałek, ale byki nie zrezygnowały. Słabe dane makro publikowane w Chinach i w strefie euro potraktowano jak dobre.
O piątkowej sesji w USA niewiele da się powiedzieć. Kończyliśmy tydzień z całkowicie pustym kalendarium, a innych informacji wiele na rynek nie napłynęło.
Piątek był w USA pierwszym dniem tygodnia, w którym w kalendarium pojawiły się ważne dla rynku dane makro.
W USA czwartkowa sesja była kontynuacją huśtawki nastrojów. Tym razem rządziły byki. Twierdzono, że powodem do wzrostu indeksów były opublikowane w czwartek dane makro, ale to nie jest prawda. Były inne czynniki, które bykom pomogły.
W USA w piątek jedno było pewne: znacznie wzrośnie wolumen i rynek akcji może być nerwowy, bo wygasają czerwcowe serie instrumentów pochodnych.
Po bardzo słabej sesji wtorkowej w środę amerykańskie byki mogły próbować udowodnić, że reakcja na wtorkowe wypowiedzi szefa Fed była nieadekwatna do ich treści. Miały z tym duże trudności, co potwierdzało, że po prostu nastroje na rynku są bardzo złe.
W poniedziałek giełdy europejskie zachowały się rano bardzo dobrze. Owszem, wkroczyliśmy w tydzień, w którym danych makro będzie bardzo niewiele.
W poniedziałek w USA i w Wielkiej Brytanii było święto, a wtedy, bez inwestorów z dwóch największych centrów finansowych, rynki europejskie bardzo często po prostu wchodzą w marazm.
W poniedziałek amerykańskie byki miały szansę na doprowadzenie do wzrostu indeksów i powrotu do gry, ale nic z tego nie wyszło.