Po bardzo dobrej czwartkowej sesji WIG20 jest już dosłownie o włos od pobicia historycznego rekordu. Z otwieraniem szampanów inwestorzy muszą poczekać przynajmniej do dziś.
W ostatnich dniach mamy na giełdzie prawdziwy przekładaniec. Miłe niespodzianki przeplatają się z tymi niemiłymi, a indeksy falują bez ładu i składu.
Optymiści nie zdali we wtorek testu, który miał dowieść, że to oni rządzą na parkiecie. Po tym, jak w poniedziałek ceny większości akcji wzrosły, analitycy byli dalecy od entuzjazmu.
Po piątkowym wyhamowaniu spadków na rynku największych spółek i przedweekendowych wzrostach na giełdach amerykańskich było jasne, że tydzień zacznie się na parkiecie od odbicia.
Ubiegły tydzień nie był dobrym czasem dla naszych portfeli (przynajmniej tych inwestycyjnych). Już w poniedziałek i wtorek - choć giełdowe indeksy zdołały ostatkiem sił poprawiać swoje historyczne maksima - było widać, że zanosi się na korektę.
Środowa sesja była pierwszą od dawna, podczas której kupujący wyraźnie stracili kontrolę nad sytuacją. W ostatnich tygodniach na parkiecie bywało różnie - raz lepiej, raz gorzej.
GPW rozpoczęła wtorek kolejnymi rekordami indeksów. Z okresu zastoju, przeszliśmy po wystąpieniach Bena Bernanke do spadków. Jednak w końcówce sesji byki przejęły kontrolę i dzień zakończyliśmy kolejnymi rekordami wszechczasów na WIG i WIG20.
Po kilku rekordowych sesjach inwestorzy mieli w poniedziałek chwilę oddechu od ciągłego marszu w górę. Główny indeks WIG spadł o niecałe 0,2 proc.
Pytanie zawarte w tytule jest jak najbardziej zasadne, zważywszy że to przede wszystkim banki zapewniły warszawskiej giełdzie świetną końcówkę poprzedniego tygodnia i okrasiły ją rekordami.
To co najciekawsze wydarzyło się w dalekich Chinach, gdzie podniesiono podatek od zysków giełdowych. Spowodowało to gwałtowny spadek chińskich indeksów od 6% do 9%. Inwestorzy na rynku amerykańskim zachowali spokój i większość indeksów wzrosła na fali kolejnych przejęć.
Handel bez udziału inwestorów z rynków amerykańskich, Londynu oraz Frankfurtu byki bez najmniejszego problemu wykorzystały do podciągnięcia kursów.
Ubiegły tydzień na parkiecie zakończył się bez rozstrzygnięć. Trwająca od ponad miesiąca korekta po ostatniej - marcowej - fali hossy, która wyniosła indeksy ok. 10 proc. w górę, coraz bardziej się przeciąga.
W ramach huśtawki nastrojów, którą ostatnio fundują nam giełdowi inwestorzy, w czwartek nadeszła pora na dobre wiadomości. Bo WIG20 zyskał na wartości 0,4 proc., WIG - 0,6 proc., zaś indeks średniaków mWIG40 - aż 1,2 proc.
Niedługo cieszyli się inwestorzy na warszawskiej giełdzie rekordami. Ledwie WIG we wtorek wspiął się na historyczny szczyt, to już w środę z niego spadł. Ten upadek nie był zbyt gwałtowny, bo na popołudniowym zamknięciu indeks rynku miał wartość tylko o pół procenta niższą od rekordowej, ale gracze mają prawo być rozczarowani.
We wtorek inwestorzy znów przypomnieli sobie jak to jest, gdy indeksy biją historyczne rekordy. Na najwyższy poziom wspiął się bowiem - po zwyżce o 1,2 proc. - WIG, najstarszy indeks warszawskiego parkietu.
Po poniedziałkowej sesji - drugiej pod rząd pełnej wzrostów cen - inwestorzy wciąż nie mogą być pewni, że twarde dno jest za nimi. Ale prawdopodobieństwo, że tak właśnie jest, rośnie.
Koniec ubiegłego tygodnia na parkiecie zamydlił sytuację. Tylko mniej wprawieni w giełdowych bojach inwestorzy beztrosko mogli odpoczywać przez weekend z poczuciem, że najgorsze czasy dla ich pieniędzy już minęły.
Indeksowi WIG20 nie udało się obronić bariery 3500 pkt. Po spadku o 30 pkt. główny miernik koniunktury na warszawskim parkiecie zakończył dzień w okolicach 3480 pkt. I już tylko 80 pkt. - czyli mniej, niż 3 proc. - dzieli go od strefy, która powinna okazać się twardym dnem.
Na parkiecie zaczyna robić się nerwowo. Po raz drugi z rzędu spadły najważniejsze indeksy i kursy większości akcji. Tym razem przy jeszcze wyższych obrotach, przekraczających 2,2 mld zł.
Rynek nie tylko wyhamował, ale wręcz obsunął się solidnie w dół. WIG zjechał o 1 proc., a WIG20 aż o 1,4 proc., ale to i tak było nie najgorsze zakończenie dnia, bo w połowie sesji indeksy traciły nawet 2,3 proc. A przy takich spadkach wiało już grozą.
Nowy tydzień zaczął się na parkiecie po myśli posiadaczy akcji. Ceny poszły w górę, choć pozostał niedosyt, bo mimo półprocentowego wzrostu indeksowi WIG20 wciąż nie udaje się powrócić ponad ważny z punktu widzenia analizy wykresów poziom 3,6 tys. pkt.
W nowy tydzień gracze wchodzą z iskierką nadziei w oczach. Bo choć poprzedni przyniósł spadki - WIG20 stracił łącznie prawie 5 proc. - to kończąca go piątkowa sesja przyniosła częściowy powrót chęci do zakupów akcji.
Polska giełda od kilku dni - właściwie od końca długiego majowego weekendu - należy do najsłabszych na Starym Kontynencie. Niepokoją towarzyszące spadkom dość wysokie obroty.
Środowa sesja była kolejnym dowodem na rozterki kupujących. Jeszcze rano wydawało się, że rynek - motywowany lekkimi wzrostami indeksów w USA - zabierze się do odrabiania strat.
Póki co jeszcze nie ma powodów, by zakwestionować pozytywny trend na warszawskiej giełdzie. Nawet ostry spadek WIG20 nie zdołał jeszcze sprowadzić tego indeksu poniżej psychologicznego poziomu 3,6 tys. pkt.
Po długim weekendzie nie wszyscy inwestorzy wrócili na rynek ze zleceniami kupna i sprzedaży. Absencję wielu graczy było widać po utrzymujących się niskich obrotach.
Ubiegły tydzień - poprzetykany świątecznymi dniami, niczym ser szwajcarski - przebiegł tak, jak posiadacze akcji mogliby sobie tylko wymarzyć. Cały czas ceny akcji szły w górę, ale wcale nie w oszałamiającym tempie, lecz ostrożnie.
...by odpoczywać mógł ktoś. Takie hasło przyświecało inwestorom, którzy mimo początku wielkiej majówki pozostali przy swoich terminalach i składali w poniedziałek zlecenia.
Inwestorzy, którzy zamiast majówki wybrali handel na warszawskim parkiecie, liczą zapewne na liczne okazje do zarobku. Niewykluczone, że się nie zawiodą, bo przy niskich obrotach - a to, że wymiana akcji będzie w czasie długiego weekendu ospała, jest więcej niż pewne - łatwo „pompować" lub „dołować" akcje wybranych spółek.
Na razie inwestorzy ewidentnie nie mają sił, by doprowadzić do pozytywnego scenariusza. Można mieć nadzieję, że niechęć do kupowania wynika wyłącznie z szykującego się tygodnia „w kratkę" na parkiecie.